W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Podróże linoskoczków

Podróże linoskoczków

Meksyk jest jak świat. Możesz całe życie poruszać tylko od jednej dobrej dzielnicy do drugiej i mieć co najwyżej mgliste pojęcie o istnieniu całej większej reszty. Możesz przeżyć całe życie pomiędzy ludźmi o jednym typie urody i jasnej skórze, głównie takich oglądać na ekranach i bilbordach i do głowy ci nie przyjdzie, że to zaledwie kilkanaście procent ludności świata.

W środku nocy wbijamy się nagle taksówką w tłum ludzi na ulicy. Niektórzy leżą, niektórzy siedzą, niektórzy się przechadzają. Kupują kukurydzę posmarowaną majonezem od ulicznych straganiarzy. Niektórzy milczą, ktoś gra na gitarze.

-       Co tu się dzieje?

-       Szpital tu jest.

-       Na ulicy?!

-       Nie, nie, skąd. Tu, za ogrodzeniem.

-       A ci ludzie na ulicy?

-       Czekają na godziny przyjęć, więc pewnie do rana.

-       Odwiedzający?

-       Częściowo rodziny chorych, część to pewnie chorzy.

-       Dlaczego na ulicy?

-       Przyjechali z prowincji i nie stać ich na wykupienie noclegu.

-       A te stragany?

-       Przyszły za nimi.

-       W każdym szpitalu tak jest?

-       W prywatnych absolutnie nie. Tylko, że w takich doba pobytu chorego kosztuje więcej niż nocleg w czterogwiazdkowym hotelu.

-       Ale możesz mieć ubezpieczenie, tak?

-       Jeżeli masz bardzo dobrą, stałą pracę, to stać cię na to wysokie ubezpieczenie, jasne. Wtedy masz luksus. Jak będziesz potrzebować respiratora, to zabiorą biedniejszemu i dadzą tobie. Ale zdecydowana większość ludzi tutaj jest na śmieciowych umowach i nie mają ubezpieczeń.

W hipermarketach są apteki, przy aptekach dyżurują lekarze, którzy za jednorazową zapłatę przyjmują chorych, przepisują recepty. Ale dłuższe leczenie, na przykład ortopedyczne wymaga już wysiłku finansowego całej rodziny, wszystkich ciotek, wujków, dziadków, babć, kuzynów.

Taksówka powoli, ostrożnie przejeżdża przez tłum. Kierowcy w Ciudad de Mexico, są mistrzami lawirowania w ciasnocie. Poruszanie się ulicami jednej z największych metropolii świata wymaga ciągłej czujności i cierpliwości do stania w codziennych wielogodzinnych korkach.

Dojeżdżamy do Napoles, dobrej dzielnicy. Po czym poznać, że dobra? Jest zieleń. Dużo zieleni. Chodniki są w porządku. Okna domów w porządku. Nie widać śmieci. W Napoles jest meksykańskie World Trade Center. Mieszka tu dużo biznesmenów. W wejściowych klatkach schodowych, przypominających hostelowe lobby są kamery i portierzy, którzy spisują z dokumentów wszystkich wchodzących i wychodzących. Tu jest nasz hotel z basenem i barem na dachu, z którego widać wieżowiec WTC. Tu zakwaterowali nas meksykańscy gospodarze. Żyć, nie umierać. Z dzielnicy Napoles do sąsiedniej dzielnicy Roma można przejść samotnie pieszo w środku nocy bez obaw. Mija się całodobowe sklepiki, taquerije, bary, zielone skwery, plac zabaw.

J. skręcił nie w tę ulicę, co trzeba. Wjechał do niewłaściwej dzielnicy. Zatrzymał się, kiedy się zorientował. Chciał spytać o drogę. Przy chodniku stało zaparkowane auto. Podszedł. Wszyscy czterej faceci z tego auto wycelowali w niego broń. Szczęk cyngli.

-       Przepraszam, ja tylko.... - sparaliżowało go.

Co roku w Meksyku znika około dziesięciu tysięcy ludzi. Desaparecidos (zaginieni) to wielki problem społeczny. Tak, każdy joint z marihuany wypalony w Polsce (te nasionka z hodowli również skądś pochodzą) możliwe, że zasila drobną kwotą kartele, ale marihuana jest pobocznym źródłem dochodu. Tak lubiany przez mieszkańców USA i Kanady fentanyl to główny towar dziś. I opioidy. Jest popyt, jest podaż. Mieszkańcy USA i Kanady masowo i uporczywie utrzymują meksykańskich bandytów. Handel ludźmi to druga główna gałąź. Ale spokojnie, turysto! Turystów porywa się rzadko, sporadycznie. Porwanie turysty to kłopot, dużo hałasu bez sensu. Jeśli już, to porwanie piętnastominutowe. Do bankomatu. I proszę wypłacać pieniążki, dopóki bankomat nie odmówi. A następnie odwozimy pana/panią grzecznie i z szacunkiem z powrotem. Na handel porywani są głównie miejscowi.

A kto kupuje ludzi? Oficjalnie nikt. Przecież nie wolno. Nieoficjalnie – agencje pracy płacące pod stołem bandytom, a oficjalnie podpisujące niewolnicze umowy z ludźmi, których kierują do prac w rolnictwie, budownictwie, usługach, sprzątaniu, opiece domowej. Tanio. „Ja nie pytam, skąd są i jakie mają fikcyjne czy niefikcyjne długi wobec kogo. Mnie to nie obchodzi. Ja płacę agencji.” - mówią zatrudniający. I oczywiście seks. Bez porywania kobiet rynek prostytucji i pornografii by się załamał. Jest podaż, jest popyt.

Dużo o tym słyszę tam. Prowadzę warsztaty dramaturgiczne w Ciudad de Mexico i potem na północy, w Monterrey, pod górami Sierra Madre. Pięknie. I wspaniale brzmią te nazwy. I ludzie wspaniali. Ale od pierwszych warsztatów do końca przewijają się rozmowy o przekleństwie tego pięknego, niezwykłego kraju. O przemocy, która jest dookoła, czai się, atakuje, zabiera, morduje.

-       Od dziecka żyję w napięciu. Od dziecka jestem uczulany na to, żeby mieć cały czas oczy dookoła głowy. Strach towarzyszy mi wszędzie, zawsze – tę opowieść słyszę kilkakrotnie w różnych wersjach.

-       Nigdy, odpukać, nic mi się nie stało, bo wiem, których dzielnic nie odwiedzać i którymi ulicami nie chodzić – to też słyszę kilkakrotnie.

Jedna z towarzyszących mi osób rysuje na uproszczoną mapę Meksyku, a na niej pojedynczą linię łączącą pewne punkty na tej mapie. Balansujemy tylko na tych liniach, uważając, żeby nie spać na obszar białego pola poza nimi – mówi.

I myślę sobie, że to ogólnie filozofia naszego świata. Tylko przeważnie nie myślimy o tym. Lub nie zdajemy sobie sprawy. Można by na mapie świata wyrysować takie linie i punkty, po których poruszamy się w miarę bezpiecznie, raczej nie wychylając nosa poza nie. Nie bardzo wiemy, co tam się dzieje i szczerze mówiąc, nie bardzo kogokolwiek to interesuje. Stamtąd przychodzą do nas czasem ludzie, którzy robią dla nas różne rzeczy i tam z powrotem znikają. Poza liniami, punktami, korytarzami bezpieczeństwa, poza wąskim obszarem naszego horyzontu kończą się twarze, zaczynają się statystyki: 44 procent poniżej progu ubóstwa, 8,5 procent w skrajnej nędzy. Większość ludzi na świecie żyje poza systemem umów o pracę, bez ochrony prawnej, bez dostępu do świadczeń socjalnych. Większość ludzi na świecie nie jest objęta systemem podstawowej opieki zdrowotnej. Poza strefami bezpieczeństwa żyją ludzie bez kont bankowych, bez stałych dokumentów, bez ubezpieczeń i świadczeń, bez realnej ochrony policji, sądów, prawa. Ludzie, którzy znikają bez żadnej widocznej konsekwencji dla nas. Ludzie, których zniknięcie nie uruchamia żadnego alarmu. Ludzie, których się łowi, sprzedaje, kupuje, wynajmuje. O których lepiej nie pytać. Bo pośredniczą w tym dosyć bezwzględni bandyci. Jest popyt, jest podaż.

Te linie nie są raz na zawsze. Przesuwają się. Czasem niepostrzeżenie, centymetr po centymetrze. Czasem gwałtownie, w jedną noc. Albo po prostu noga się podwinie i spadasz. Wojna, kryzys, choroba, utrata pracy, zbyt długie lato, czy inny przypadek i nagle linia bezpieczeństwa znika i ze zdumieniem stwierdzamy, że jesteśmy po niewłaściwej stronie ogrodzenia.

Największym luksusem świata nie jest hotel z basenem ani portier z kamerą. Największym luksusem jest to, że możemy sobie pozwolić na to, żeby tych linii, i tych ogrodzeń nie widzieć.

Meksyk jest jak świat.

Artur Pałyga

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart