Przewijając filmowe rolki w telefonie natrafiłem na stand-up Tomasza Borasa specjalizującego się w opowiadaniu przewrotnych historii. Podczas występu zastanawiał się nad sensem życia oraz zadawał sobie pytanie: kim jestem? Z odpowiedzią raźno pośpieszył mu szwagier – ogrodnik, oświadczając: pokaż mi swój ogród, a powiem ci; kim jesteś. „Ale ja ku**a nie mam ogrodu”, skonstatował rozczarowany błyskotliwością szwagra Boras. Coś mnie tknęło. W tym okraszonym wulgaryzmem wyznaniu; usłyszałem tęsknotę mężczyzny za wewnętrznym ogrodem, a będąc precyzyjnym informację o braku takowej przestrzeni w życiu. To jak samodiagnoza.
Mam na myśli sferę, gdzie człowiek potrafi się spotkać sam ze sobą. Często funkcjonujemy jakby odcięci od siebie, satysfakcjonujący kontakt z wnętrzem jest poza naszym zasięgiem. Trudne emocje staramy się zracjonalizować, ale w środku robią co chcą i nie wiemy, co nam komunikują. Chwile samotności i ciszy, to dla nas niepokojący stan, w mgnieniu oka przekuwamy go w aktywność, a gdy zapytani znienacka przez życiowe turbulencje o sens życia i naszą prawdziwą tożsamość, stajemy podobni do zagubionego Borasa z jego krótka frazą.
Prześledziłem, sztuka zakładania ogrodów jest jedną z najstarszych ludzkich działalności. Tworzenie ogrodów przewija się przez wszystkie epoki i jest obecne w większości kultur. Wiszące babilońskie ogrody, ogrody starożytnej Grecji, Egiptu, Rzymu, potem ogrody średniowiecza, ogrody Dalekiego Wschodu, renesansowe, barokowe, aż do Państwowych Ogródków Działkowych i ogrodów Kapiasa w Goczałkowicach włącznie.
Jakie wnioski po analizie danych? Otóż ogród od starożytności był przewidziany jako przestrzeń do odbywania spotkań. Zamierzona strefa, w której doświadczało się spokoju i piękna. Stanowczo nie były miejscem, gdzie suszy się pranie i hoduje się ogórki. Pierwszy ogród zaaranżował sam Stwórca, czytamy w księdze Genesis, że "zasadził ogród na wschodzie, w Edenie i tam umieścił człowieka”. Ogrody stanowiły enklawy wyciszenia, odosobnienia i schronienia przed skwarem. Ogród nie był polem uprawnym, na którym pracuje się w pocie czoła. W ogrodzie jest przyzwolenie na odpoczynek, na konstruktywne nic nierobienie albo – posługując się biblijnym językiem – to miejsce, gdzie można usłyszeć kroki Boga „przechadzającego się po ogrodzie w powiewie dziennym”. Staroperskie słowo „pairidaeza” (paradise) oznacza ogród otoczony murem. To interesujące, że w tych podaniach autor nie umieścił nas w manufakturze, na taśmie lub na budowie, ale właśnie w ogrodzie.
Gdy nasz syn był mały czytałem mu przed snem powieść Frances Burnett „Tajemniczy Ogród”. Miałem nieodparte wrażenie, że choć pozycja jest skierowana do dzieci, to symbolika zapomnianego ogrodu zaczyna mnie kreatywnie niepokoić. Absorbowałem więc książkę dwutorowo. Co więcej podjąłem się próby rozszyfrowania na własny użytek zawartych tam symboli, czyli: zagadkowego ptaszka rudzika, zaginionego klucza, zarośniętego muru wraz z zakamuflowaną furtką oraz wiatru, który podnosi kotarę bluszczu, aby odsłonić wejście do wnętrza. Kto pamięta, to w ogrodzie rozpoczyna się proces uzdrowienia przykutego do wózka chłopca, także relacje rodzinne ulegają naprawie. Czyżby sanacyjne właściwości (skazanego na wyparcie) wewnętrznego ogrodu, stanowiły ukryte przesłanie pisarki dla dorosłego czytelnika?
Rozmawiałem ze znajomymi, którzy odbyli podróż do Japonii śladami św. Maksymiliana Kolbego do Sanktuarium w Akicie, inni planują pielgrzymkę szlakami do Santiago de Compostela. Pamiętam jednego z polityków, który dzielił się długim pobytem w celi w prawosławnym klasztorze na Górze Athos. Super, wspaniałe doświadczenia .Przyznam się, że nawet zazdroszczę, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że dalej nam do wewnętrznego ogrodu, niż do miejsc pielgrzymkowych rozsypanych na krańcach świata.