W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Mój dom, a nie Malediwy, czyli problem z wyobrażeniem sobie nieba

Mój dom, a nie Malediwy, czyli problem z wyobrażeniem sobie nieba

Wczorajszej nocy obejrzałam któryś już raz z kolei „Między niebem a piekłem”. Bardzo lubię. Lubiłam Robina Wiliamsa, a w tej roli szczególnie. Kiedy dopada mnie jakiś taki egzystencjalny niepokój, wydaje mi się, że jutro jest bardziej niepewne niż kiedykolwiek, że śni mi się Genua, w której nigdy nie byłam, a „Pachnidło” jest pierwszą książką, która wpada mi rano w oko, kiedy nie rozmawiam z nie wiadomo jakiego powodu od kilku dni z moją przyjaciółką – to dobrze mi robi ten film.

W ogóle kiedy go obejrzałam po raz pierwszy i wszystko w moim życiu było jeszcze zupełnie inne, miałam poczucie, że znalazłam w nim wreszcie wypełnienie strasznej luki, jaka straszy w mojej głowie w związku z niezdolnością do wyobrażenia sobie nieba. O ile głęboko wierzę, o tyle nie widzę. Piekło ok. Wyniosłam z przedszkola trzymający się kupy obraz diabła i kotła z warzącą się smołą. Diabły widzę, piekło jako tako, a niebo? Nieba nie widzę.

Piekło jest atrakcyjne, atrakcyjniejsze literacko, atrakcyjniejsze malarsko. Pojechałam z klasą na wycieczkę do Gdańska i obiecaliśmy sobie, że posiedzimy trochę w Muzeum Narodowym przed „Sądem ostatecznym” Hansa Memlinga. Na stronie muzeum odkryliśmy znakomitą lupkę do zaglądania wręcz pod powierzchnię tego arcydzieła. Polecam Czytelnikom, nowy „Sąd ostateczny”! Nowy! Na nowo! Niebo u Memlinga jakoś nie pociąga, statyczne, dostojne, trochę nawet nudne, a tymczasem w piekle szał uniesień i opadań. A te pozy, a te miny, a te stopy, a te dłonie! Trudno oderwać oczy! Włączamy lupkę. Trwoga i szał przerażenia. Anioły bez wyrazu, za to oszalałe pasją miażdżenia diabły nie nudzą nas nigdy. Pociągające piekło, nie wiedzieć do końca dlaczego, pociąga i już. Uczę od ćwierć wieku z górką polskiego w szkole średniej i wiem ponad wszelką wątpliwość, że ten obraz nie niesie żadnej przestrogi, prawe skrzydło zwyczajnie uwodzi, pociąga przerażeniem, które pozostając na płótnie, trochę przypomina lwicę w ogrodzie zoologicznym. Wszyscy – dorośli, dzieci, wszyscy, czekają aż zaryczy, aż pokaże kły, aż przespaceruje się tuż przy kratach krokiem pewnym, szybkim, jakby wiedziała gdzie jest podkop i czekała tylko na chwilę nieuwagi żądnych przygód turystów. Podobnie jest z diabłami, a jeśli jeszcze są człowieko-, czy zwierzokształtne i mają motyle skrzydła i pazury, jak odlane z ołowiu, to jedynie uwodzą przerażeniem, takim trochę pop-przerażeniem, ale nie napawają żadnym wiekuistym lękiem (obraz powstał w połowie XV wieku, jak niby ma ciągle napawać lękiem, nie napawa!). 

Czytam na nowo „Mistrza i Małgorzatę”, w ogóle często na nowo czytam książki, bo mam taką przypadłość, że czytam zawsze pod wpływem… pod wpływem przeróżnych okoliczności, nastrojów, doświadczeń i zawsze, ale to zawsze pod wpływem uczuć. Właściwie nigdy nie mam pewności czy ja dobrze przeczytałam, czy ja rozumiem jak należy? Ale co to znaczy dobrze i jak należy? No tak trochę dzieje się z lekturami szkolnymi, które też czytam ciągle na nowo i ciągle inaczej i nic na to nie poradzę, że ciągle inny punkt widzenia. A „Mistrz i Małgorzata” jest poza konkursem. Czytam zawsze tak samo, może dlatego, że zawsze wtedy, kiedy toczy się we mnie wojna postu z karnawałem i kiedy jestem jakoś powadzona z Bogiem i trochę ze światem. Uwielbiam przewrotność tej przewróconej historii, podziwiam i cenię Wolanda i bawi mnie od lat Behemot. Co prawda kiedyś nie za bardzo rozumiałam mistrza w psychiatryku, nie rozumiałam jego motywów, teraz rozumiem, ale za to dzisiaj prowokacje w teatrze Variétés kuszą mnie samą i miałabym ochotę czasem taki pokaz urządzić, tu i tam. I tak na chwilę urwać komuś łeb.

Ale wracam, bo chcę o piekle. Piekło jakoś ciekawiej w sztuce naprowadza, jakoś sprawniej komunikuje Boga i to jest fajne. Ilekroć sięgam po „Boską komedię” Dantego, tylekroć wchodzę do piekła i tam wycieczka się kończy. Nie mam żadnego kłopotu, żeby nakłonić młodzież do czytania pierwszych trzydziestu trzech pieśni (Żartuję! Żartuję! – fragmentów, nie za długich, nie za wielu!), ale mam już kłopot z  trzydziestoma trzema – nazwę je - „niebiańskimi”. Troszkę nudno,  troszkę monotonnie -  to młodzież, ja staram się zachować powściągliwość w ocenach i udaję, że jestem nawet nieco zaskoczona ich znudzeniem.  Zresztą wina Dantego, wypisał się, artystycznie zużył, na wysokości czyśćca… To się zdarza najlepszym. I może dlatego niebo jest takie mało wyraźne? Bo ciągle piekło? Dynamiczne, nieokiełznane, pełne wszystkiego? Może dlatego zwykle niebo-Malediwy, ale co niby w nich jest porywającego?

Właściwie jak tak pomyślę, to nigdy nie stworzyłam sobie obrazu nieba w głowie, a przecież człowiek zawsze tak robi, trudno jest  postrzegać najważniejsze kwestie wszechrzeczy i wszechmocy tylko przez jakieś abstrakcje. Ale niestety poza naiwnym obrazem Raju, zwykle na kształt jakiejś wyspy karaibskiej, nieba nie udało mi się obrazami w głowie wyhodować przez pięćdziesiąt lat! I właśnie w filmie Vincenta Warda odnalazłam ukojenie. Kiedy niebo nijak wygląda, to właściwie z czego się cieszyć i na co czekać? A tutaj konkret, filozofia bardzo harmonijna, niebo, na które się zgadzam, niebo, którego chcę, żadne tam Malediwy – mój dom, moje ulubione kolory, obrazy na ścianach, stare zegary, widok  z okna, zielony ogródek, tysiące książek, zapach kawy... Półmrok, który uwielbiam. Nie świetlisty blask, nie jasność opromieniająca, nie… półmrok, półmrok, który uwielbiam i dom… troszkę… z dala od wszystkiego…

Teraz sobie tak myślę, że może jestem jednak ignorantką i zwyczajnie nie znam malarskich i literackich przedstawień nieba, że chodzę na piekielne skróty, nie wiem, poszukam, dzisiaj poszukam…

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart