Od kilku tygodni chodzi mi po głowie rosyjska piosenka. Dziewczyna wyznaje mamie, że kocha żulika. W refrenie powtarza się zdanie „Mama, ja żulika ljublju”.
Znane również polszczyźnie słowo „żulik” oznacza, jak głoszą słowniki, chuligana, łobuza, oszusta lub złodzieja. Jest zdrobnieniem, a może nawet spieszczeniem słowa „żul”, które kiedyś oznaczało to samo, tylko bardziej, a dzisiaj, ponieważ wszystko idzie ku gorszemu – wiadomo.
Do polszczyzny słówko trafiło z rosyjskiego, ale jeśli pamiętać, że „luj” (określenie sutenera wyparte w ostatniej ćwierci XIX wieku przez „alfonsa”, a teraz zdegradowane do synonimu „żula”) pochodzi od zniekształconego francuskiego imienia Louis, można przypuszczać, że prapradziadkiem „żulika” pochodzącego z zakazanych dzielnic Odessy, Moskwy czy Petersburga był ktoś przezywany francuskim imieniem Jules (Julian) lub Gillles (Idzi) – fonetycznie „żil”. Może nawet chodziło o jakiegoś konkretnego Julka czy Idziego? Rosyjskie słowniki etymologiczne wywodzą to słówko oczywiście z żargonu przestępczego, gdzie „żulik” oznaczał też ucznia przestępcy albo ostry nożyk, bo „żul” oznaczało też nóż…
Ciekawsze od hipotez na temat pochodzenia słówka wydaje się to, co zaświadcza przywołana piosenka. Otóż chuligan jest fajniejszy. „Mnie się marzy żulik mąż” – śpiewa dziewczyna, przewidując, że mąż będzie rabował, a ona zajmie się sprzedawaniem łupów, a gdy facet trafi za kratki – ona będzie usychać z tęsknoty.
Piosenka pochodzi podobno z Odessy. W Polsce znana jest między innymi z wykonań oryginalnych Aloszy Awdiejewa czy zespołu Chudoba. Spolszczył ją Jan Szurmiej i umieścił w musicalu Ach! Odessa – Mama… (premiera w Teatrze Żydowskim w Warszawie, do znalezienia na Youtube nagranie z inscenizacji w Teatrze Lubuskim).
Niektórzy twierdzą, że utwór pierwotnie był częścią rosyjskiej piosenki o przedstawicielach różnych zawodów, w których zakochuje się dziewczyna marząca o korzystnym zamążpójściu. Zaczyna od lotnika, a kończy na żuliku. Podejrzewam jednak, że było odwrotnie i że piosenka o lotniku jest próbą przeniesienia w obieg oficjalny motywu z piosenki niewychowawczej. To tak jak ze znaną piosenką Rosiewicza o witaminach i polskich dziewczynach, która jest wariantem pomysłu z polskiej wulgarnej piosenki biesiadnej o erotycznych zaletach facetów różnych nacji i ras, której początek Szanowni Czytelnicy zapewne znają („Czy chciałaby pani murzyna…”), ale ciąg dalszy nie nadaje się do publikacji z wyjątkiem ostatniej zwrotki („Polaka, Polaka, o tak // Bo Polak w potrzebie przytuli do siebie”).
Piosenka o żuliku należy do popularnego wśród wschodnich Słowian gatunku pieśni błatnych (czyli wywodzących się ze światka przestępczego). Wiele z nich spopularyzował Awdiejew, stanowią sporą część dorobku Władimira Wysockiego. Jacek Koman, na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku aktor Teatru Polskiego Bielsko-Cieszyn (debiut w roli Lizandra w Śnie nocy letniej w reż. Wojciecha Markowicza, 1978, później m.in. rola tytułowa w Panu Tadeuszu w reż. Wojciecha Jesionki, 1979), później emigrant w Australii i znany aktor filmowy (Moulin Rouge, Hejter, Prokurator, Konklawe), był także na antypodach solistą zespołu VulgarGrad śpiewającego błatny repertuar. Spiewał po rosyjsku, ale wykonał też jedną z najsłynniejszych polskich pieśni tego rodzaju, Bal na Gnojnej (po naszemu).
Polskie pieśni błatne to najczęściej stylizacje. Także Bal na Gnojnej (refren: „Harmonia z cicha na trzy czwarte rżnie…”; w oczach mam scenę pogrzebu Apostoła z filmu Baza ludzi umarłych według Hłaski). Piosenka pierwotnie nosiła tytuł Bal u starego Joska i była częścią programu Dodatek nadzwyczajny warszawskiego kabaretu Morskie Oko (prem. 1933). Autorami słów byli Julian Krzewiński i Leopold Brodziński, a melodię napisała Fanny Gordon, pod którym to pseudonimem występowała polsko-rosyjska kompozytorka pochodzenia żydowskiego Fajga Jofe Gordon (Kwiatkowska). Po rewolucji wyemigrowała do Polski, a po 1945 – do radzieckiej Rosji.
Żartobliwym pastiszem błatnej pieśni jest piosenka z repertuaru Maryli Rodowicz Sing, sing (muz. Jacek Mikuła, sł. Agnieszka Osiecka). Tu znowu chodzi o to, że przestępca jest dla dziewczyn atrakcyjniejszy od innych facetów, jednak problem tej konkretnej damy polega na tym, że… on się jej boi (bo niby po co wołałby S.O.S. na jej widok?).
Spraw męsko-damskich nie dotyczy znana polska piosenka Czarny chleb i czarna kawa…, która naprawdę powstała w więzieniu. Jej tematem jest tęsknota do wolności. Był rok 1974. Jacek Filas, 19-letni student AWF, usiadł z gitarą na krakowskim rynku „pod Adasiem” i śpiewał. 50 lat później w rozmowie z dziennikarzem twierdził, że śpiewał wtedy piosenkę Andrzeja Garczarka Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał, Wrogów poszukam sobie sam, dotyczącą udziału Wojska Polskiego w interwencji w Czechosłowacji w 1968 roku. Tyle że ta piosenka powstała w roku 1981, więc autora zawodzi tutaj pamięć. W każdym razie został zgarnięty przez milicję i ukarany grzywną, na zapłacenie której nie miał pieniędzy, więc musiał odsiedzieć 72 dni. Wtedy właśnie na skrawku gazety miał „pod celą” napisać słynny tekst.
Opowiadanie przez pana Filasa legendy o śpiewaniu piosenki Garczarka na siedem lat przed jej powstaniem jest dość ryzykownym pomysłem, bo własne autorstwo Czarnego chleba ustalił, prostując zapis w Wikipedii datujący ją na 1967 roku i przypisujący autorstwo niejakiemu Sobolewskiemu, nieżyjącemu już więźniowi zakładu karnego w Czarnem koło Słupska, który miał zginąć podczas buntów w 1989 roku. Jacek Filas ogłosił, że zapłaci 100 tys. złotych zadośćuczynienia osobie, która napisała o Sobolewskim w internetowej encyklopedii, jeśli podda się ona badaniu wariografem i udowodni w ten sposób, że podała prawdę. Nikt się nie zgłosił. A czy jakaś kasa należy się za podważenie tej części opowieści, która dotyczy śpiewania pod Adasiem piosenki Garczarka? Dla kolegi pytam.
Wróćmy do atrakcyjności chuliganów. Z jakiegoś powodu wśród czytelników Boskiej Komedii Dantego zdecydowaną przewagę mają ci, którzy przeczytali tylko pierwszą część, tę o piekle. Pewnie potrafią wyjaśnić to psychologowie, a zwłaszcza psycholożki. No to niech wreszcie zdradzą tę wiedzę politologom, bo już się nie da czytać komentarzy na temat fenomenów Trumpa, Putina, Netanjahu i innych takich…