W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
HistoriaBB

Nie z policją przegrał, a z wódką. Koniec słynnego mordercy

Nie z policją przegrał, a z wódką. Koniec słynnego mordercy

Skutecznie uciekał policjantom. Mordował, kradł i zastraszał. Był przestępcą, którego szukała cała Polska. I w Białej zgubiła go wódka…

Sobotnie wieczory bywają i bywały ciekawe. Grupy ludzi, zmęczonych całym tygodniem pracy, wychodzą "na miasto", by się odprężyć. Zrelaksować. Nie raz, nie dwa, gwarnym pogawędkom towarzyszy szklanka czegoś mocniejszego. Procenty potrafią zrobić swoje. Pal licho, gdy trafiony nimi człowiek zaśnie pokornie. Bo bywa i tak, że alkohol za mocno uderzy do głowy, a wtedy o szaleństwo nie trudno. Tak było, jest i pewnie będzie.

Cofnijmy się w czasie, do jednej z takich sobót…

Jest 15 stycznia 1938 roku. Na zewnątrz mróz. Przy ulicy 11 Listopada w sali hotelu "Pod Orłem" w Białej lokalny cech krawiecki organizuje zabawę karnawałową. Tłum jest nieprzejednany. Gra orkiestra. Gwar, dym z papierosów, dźwięk szkła towarzyszący kolejnym toastom. "Pod Orłem" tutejsi bawią się przednio.

Dochodzi 23:00.

Wśród przybyłych gości nie każdy potrafi się zachować. Jakiś nieznany mężczyzna, mocno zresztą pijany, zaczepia i panie i panów. Nie widać u niego pokojowych zamiarów. Raczej chętny jest do starcia. Niekoniecznie słownego. W hotelowym hallu dochodzi do scysji. Któryś z przybyłych nie wytrzymuje i gna na komisariat policji w Białej. Rozmawia z funkcjonariuszami, prosi o interwencję. Skutecznie, bo na miejsce zostaje wysłany posterunkowy Wiesław Mieciński.

Na miejscu funkcjonariusz pojawia się szybko. Podchodzi do restauratora, Franciszka Rączki, by dowiedzieć się, cóż to za jegomość wszczyna burdy. Rączka chce go wskazać. Szuka wzrokiem, lecz nieskutecznie. Bo podchmielony awanturnik zdążył już wyjść. 

Świadkowie, w tym hotelowy portier, mówią policjantowi, że nim mężczyzna opuścił budynek, zdążył jeszcze poszarpać się z młodym szoferem, Mieczysławem Adamczykiem, który chciał go wyrzucić z lokalu. Po krótkiej szarpaninie, urażony odepchnięciem nieznajomy zaczął odgrażać się, że jeszcze go Adamczyk popamięta. Niech no tylko wyjdzie na zewnątrz!

Mieciński szybko połączył fakty. Wskazał na Rączkę i niejakiego Szyndlera, by ci poszli za nim, przed drzwi wejściowe. Awanturnik nie mógł odejść daleko. Wszystko przecież działo się tak szybko. I policjant się nie mylił. Gdy tylko postawił stopę na ulicy, to dostrzegł pijanego mężczyznę. Ruszył w jego kierunku.

Nie wiadomo, czy zdążył cokolwiek powiedzieć, bo na widok munduru zawadiaka wyciągnął pistolet. I z odległości około pięciu metrów oddał sześć strzałów, a potem wziął nogi za pas. Celnie trafił tylko raz, ale za to zmasakrował twarz policjanta. Kula przebiła jego policzek i wyleciała z drugiej strony, obok ucha.

Grupa mężczyzn, stojąca nieopodal, zareagowała natychmiast. A i ranny Wiesław Mieciński ruszył w pogoń. Najszybciej biegł Robert Międzybrodzki, taksówkarz. Dopadł on do bandyty, podłożył mu nogę. Ten padł na bruk. Zaraz doskoczył restaurator Rączka i wyrwał mu z ręki broń. Przybyli też inni kierowcy i portier. Najpierw obezwładnili zbira, a potem zbili go do krwi. 

Ludzie myśleli, że wypił on za dużo. Że rozum mu odebrało i dlatego strzelił do policjanta. Ale prawda okazała się inna. Zatrzymanego zabrano bowiem na posterunek w Białej. Pierwsze pytanie przesłuchującego:

– Imię i nazwisko?

A on na to:

– Florian Nikifor Maruszeczko!

W pomieszczeniu cisza mieszała się ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Jak to Maruszeczko? Ten Maruszeczko, którego szukają w całej Polsce?

 

Pijak, awanturnik, morderca

Urodził się w Korzenicy na Podkarpaciu, w marcu 1913 roku. W wielu przypadkach seryjnych morderców, to tych kilka pierwszych lat życia kształtuje bestialski charakter. I w przypadku Nikifora Maruszeczko mogło być podobnie, choć nie musiało. Bo źródła mówią o dwóch wersjach jego dzieciństwa. Wedle pierwszej dorastał w domu prostytutki-alkoholiczki, która zaszła w ciążę z którymś z klientów. A potem nie poświęcała synowi zbyt dużo uwagi. Druga, że Maruszeczko urodził się w skromnej rodzinie rolników.

Jedno jest pewne. Bieda sprawiła, że zaczął kraść. Robił to regularnie, aż do czternastego roku życia, gdy w końcu trafił do poprawczaka za gwizdnięcie portfela. Na nic zdała się kara, bo gdy tylko wyszedł na wolność znów deptał po przestępczej ścieżce. I to w różnych miejscach. Kradł w Czechosłowacji, gdzie też go złapano. Był w Berlinie i Wiedniu, ale i tam policja wpadła na jego trop. W końcu zakotwiczył na Górnym Śląsku. Tyle że tu nie był już kieszonkowcem. Stał się mordercą.

W październiku 1937 w Katowicach zastrzelił alfonsa, Jerzego Rothera, bo ten chciał obronić przed nim - natarczywym wtedy klientem - jedną ze swoich dziewczyn. Udało mu się uciec. Kolejnej zbrodni dokonał w czasie napadu na restaurację. Śmiertelne strzały oddał w kierunku policjanta, Władysława Junka. I znów czmychnął.

Od tego momentu był na ustach wszystkich. Razem z Władysławem Sporzyńskim i Władysławem Kaszewiakiem nadal grasował po południu kraju. Banda straszyła i kradła, bo potrzebowała pieniędzy na przeżycie. Tyle że policjanci za punkt honoru postawili sobie ujęcie mordercy swojego kolegi. Zastawiali pułapki. Maruszeczko nic sobie z nich nie robił. W grudniu 1937 w Załężu zabił restauratorkę, Wiktorię Gałuszkową. Dziesięć dni później, już w Warszawie, zastrzelił kolejnego policjanta. Tym razem kule dosięgły goniącego go Henryka Bąka. 

Tego było już zbyt wiele. Organy ścigania zorganizowały obławę. Pod Szydłowcem dopadli nawet bandę. Kule świszczały w powietrzu. Jedna z nich dosięgła Kaszewiaka, który zmarł potem w szpitalu. A Nikifor znów uciekł… I słuch po nim zaginął.

 

"Staszek", co nie lubił policji

Na komisariacie w Białej padały kolejne pytania. Mimo że zatrzymany był mocno pijany, to starał się lawirować. Podawał błędne daty urodzenia, mylił imię ojca. Choć na fotografii z listu gończego do złudzenia przypominał najbardziej wtenczas poszukiwanego przestępcę w kraju, to bialscy policjanci nie mieli stuprocentowej pewności, że to faktycznie on. A i jeszcze ta blizna, jakże charakterystyczna. Miał ją i schwytany i sfotografowany. Tylko, że to zaskoczenie funkcjonariuszy siało niepewność. No bo jak on, nieuchwytny morderca, krążący po całej Polsce dałby się tak głupio złapać? I to szoferom?

Kolejne godziny, kolejni policjanci i w końcu wszyscy mieli pewność. Kierowcy, portier i restaurator złapali samego Maruszeczkę! 

To tylko przez przypadek! Moim nieszczęściem jest bowiem, że lubię sobie popić. Wódka mnie zgubiła, bo byłem fest pijany. Nigdy byście mnie nie schwytali – ripostował. 

Ale z tej pułapki nie wyszedł już obronną ręką.

W Białej widziano Maruszeczkę 12 stycznia 1938 roku. Jakub Igel dosiadł się do niego w cukierni. Mężczyźni zjedli ciastko, pili herbatę a potem kupili flaszkę wódki. Nowy kompan przedstawił się jako Staszek. Obaj biesiadowali kilka dni. Nikifor proponował nawet Jakubowi wizytę u fotografa, by upamiętnić na zdjęciu wspólny czas. 15 stycznia weszli do hotelu "Pod Orłem". Resztę historii już znamy…

 

Wiem, że czeka mnie śmierć

W sądzie opisał swoją działalność. Gazeta "Siedem Groszy" pisała, skąd zdobył broń:

We wrześniu ub. r. skradłem rewolwer pewnemu kapitanowi. Od tego czasu stale nosiłem przy sobie rewolwer, bo byłem już karany za kradzieże i na sumieniu miałem kilka kradzieży i rabunek. Nie chciałem się dać ująć, nie chciałem więcej siedzieć w więzieniu i męczyć się w domu poprawczym. Gdybym nie był pijany, nigdy nie dałbym się ująć, bo albo sam byłbym się zastrzelił, albo też strzelałbym do każdego policjanta, który by wszedł mi w drogę!

Na pytanie czy żałuje tego, co zrobił odparł:

Żal mi osób uczciwych, bo były one niewinne. Policjantów mi nie żal, bo mnie stale prześladowali. Gdy po śmierci matki wyszedłem z domu, chciałem uczciwie pracować. Starałem się sprzedawać na ulicach w Krakowie gazety. Policja przeszkadzała mi zarabiać uczciwie, musiałem więc kraść. Do domu pracy nie chciałem pójść, bo tam ludzi męczą i mordują. Zdaję sobie sprawę, że czeka mnie kara śmierci.

Nie mylił się Nikifor Maruszeczko. 24 lutego 1938 roku usłyszał wyrok. Najwyższy z możliwych. 8 sierpnia 1938 roku na jego szyję założono pętlę. Tak dokonał żywota najbardziej poszukiwany przestępca II Rzeczpospolitej. Przestępca, którego schwytano w Białej.

 

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart