Pourquoi mourir pour Dantzig? – pytał w 1939 roku francuski polityk Marcel Deat. Twierdził, że Francja nie ma żadnego interesu w angażowanie się w wojnę z powodu Polski a Francuzi powinni pozostać neutralni wobec zbliżającej się zawieruchy. To nie nasza wojna – mówił Deat. Jego słowa i on sam do dziś dla Polaków pozostają symbolem francuskiego tchórzostwa i zdrady, choć według ówczesnych sondaży poparło go zaledwie 17% Francuzów (76% było gotowych „ginąć za Gdańsk”).
W 2025 roku w Europie znowu jest wojna. Leniąca się do tej pory Europa w obliczu nieobliczalnego Trumpa szykuje się do wzięcia większej odpowiedzialności za swój los. Trwają rozmowy o misji wojskowej na Ukrainie. Żeby było jasne: misji, która ma rozpocząć się po zawarciu rozejmu i ustaniu walk; europejskie wojska mają być zabezpieczeniem kruchego „pokoju”, o ile uda się go ustanowić. Żadne z państw które wezmą w tym udział nawet nie wspomina o udziale w walkach. Dokładnie tak jak to było w Bośni, w Kosowie, w Syrii, nawet w Korei. Za to inaczej niż to było w Afganistanie czy Iraku, gdzie udział w walkach był nieodłączną częścią misji.
W każdej z tych wymienionych operacji uczestniczyli lub do tej pory uczestniczą polscy żołnierze. Tymczasem w misji pokojowej na Ukrainie polskiego wojska nie będzie. Nie będzie, bo polska klasa polityczna ma wciąż nieustającą kampanię wyborczą i w związku z tym nie patrzy na interes państwa, tylko podlizuje się potencjalnym wyborcom żeby nie stracić władzy. Tylko: jeśli mają rządzić sondaże, to po co nam Sejm, rząd i Prezydent? Może wystarczy CBOS, Ibris, Kantar i inne sondażownie?
Ankietowani przechodnie nie muszą, ale politycy zdecydowanie powinni zdawać sobie sprawę z konsekwencji dokonywanych wyborów. Dlatego nie dziwmy się, że wśród przedstawicieli Europy, z którymi na temat Ukrainy rozmawia Trump, nie ma Polski. Nic dziwnego, że polski premier jedzie do Kijowa w doczepionym wagonie. Nic dziwnego, że wielomiliardowe inwestycje w odbudowę Ukrainy ominą polskie firmy. Nic dziwnego, że polski punkt widzenia w negocjacjach dotyczących wejścia Ukrainy do UE będzie marginalizowany. Nic dziwnego, że Ukraina coraz bardziej będzie orientować się na Niemcy, co stanowi dla Polski geopolityczne wyzwanie.
Nie ma w tej chwili ważniejszego procesu geopolitycznego niż zbieranie się Europy do wzięcia odpowiedzialności za wynik wojny na Ukrainie. Powodzenie lub niepowodzenie tego procesu ustali przyszłość Europy być może na dziesięciolecia. A nas przy stole nie ma. Bo rządzą ludzie, dla których ważniejsze są wyniki sondażu od interesu państwa. I dla własnych krótkowzrocznych korzyści są gotowi zapomnieć o kilku podstawowych prawdach: że armia jest instrumentem realizacji polityki państwa, że lepiej jej używać poza granicami swojego kraju, że lepsza misja pokojowa u sąsiada niż obrona własnego terytorium. No i prawda najważniejsza: albo siedzimy przy stole albo jesteśmy w menu.
Wróćmy do Marcela Deata: ten socjalista z krwi i kości został po klęsce Francji politykiem faszystowskim, wspierającym Hitlera w jego polityce. Jeszcze w 1945 roku był ministrem w kolaboracyjnym rządzie Lavala. Po wojnie aż do śmierci ukrywał się przed karą. Mam przed oczyma jego postać i jego historię za każdym razem, gdy słyszę jak ktoś krzyczy „Dlaczego mamy umierać za Charków?”.