W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji.

Te cookies są niezbędne do funkcjonowania naszej strony i nie może być wyłączony w naszych systemach. Możesz zmienić ustawienia tak, aby je zablokować, jednak strona nie będzie wtedy funkcjonowała prawidłowo
Te cookies pozwalają nam mierzyć ilość wizyt i zbierać informacje o źródłach ruchu, dzięki czemu możemy poprawić działanie naszej strony. Pomagają nam też dowiedzieć się, które strony są najbardziej popularne lub jak odwiedzający poruszają się po naszej witrynie. Jeśli zablokujesz ten rodzaj cookies nie będziemy mogli zbierać informacji o korzystaniu z witryny oraz nie będziemy w stanie monitorować jej wydajności.
Te cookies służą do tego, aby wiadomości reklamowe były bardziej trafne oraz dostosowane do Twoich preferencji. Zapobiegają też ponownemu pojawianiu się tych samych reklam. Reklamy te służą wyłącznie do informowania o prowadzonych działaniach. Więcej informacji możesz znaleźć w naszej polityce prywatności.
BBlogosfera

Odkryłam na nowo i po swojemu ulicę Krasińskiego

Odkryłam na nowo i po swojemu ulicę Krasińskiego

Zaparkowałam samochód nielogicznie daleko, ale chciałam się przejść. Lubię spacerować po mieście, zwłaszcza w piątek po południu, gdy miasto robi się coraz większe, mieszkańcy coraz ładniejsi, ulice coraz bardziej błękitne błękitem tęczówek szczęśliwych młodych i starych ludzi. Zwykle idę najpierw w stronę wzgórza zamkowego, a potem promieniście szukam kierunku. Tym razem Plac Pigalle na chwilę mnie zatrzymał. Ważne miejsce, historycznie prestiżowe, bo dokładnie przez jego środek przebiegał XVIII-wieczny trakt cesarski łączący Wiedeń ze Lwowem, najładniejsze zdjęcia BB robi się chyba właśnie tutaj, u podnóża zamku… Nie robię zdjęć, miasto zaczyna się niepokojąco mi kurczyć, nie mam pomysłu, którą drogą iść, wszystkie zdają się nudzić, wszystkie bez wyrazu, wszystkie pełne cudzych spraw, nie moje, skręcam w Krasińskiego, inne ulice zamieniły się w maleńkie uliczki, bez znaczenia, bez stylu, bez kamienic, bez okien, bez bruku, bez historii. Wejdę w nią i pójdę aż do końca, aż do zderzenia z samą sobą.  

Idę ulicą najbogatszych bielskich fabrykantów, wille jak pałace, Mały Wiedeń jak mówiono… Mówiono też Mały Berlin, ciągle o nas coś mówiono. Mijam narożną neobarokową kamienicę z wykuszem, nie wiem dlaczego, ale zaglądam w wysokie okno, może ktoś odda mi spojrzenie, mieszkał tu od 1903 roku sukiennik Karol Rödler. U nas sami sukiennicy, gdzie nie spojrzeć i wybitni architekci, gdzie nie spojrzeć.  Idę w górę, u nas zawsze idzie się w górę albo w dół, wiedeńsko-berlińskie pagórki.

Po lewej stronie budynek wg projektu Ignacego Kunza, od  1872 roku mieścił wielką w swych rozmiarach i swoim znaczeniu szkołę żydowską, a przez chwilę nawet cheder. Słyszę hebrajski, długo językiem wykładowym był tam hebrajski, potem już nie… Potem już Żydów nie było, choć mamy dotąd pralnię z czasów działania KL Auschwitz. Żadna odległość, to tutaj przywożono więźniarskie pasiaki… do prania… Nie słyszę już hebrajskiego…

A tuż za szkołą, która nadal jest szkołą, tym razem katolicką, nakryty dachem naczółkowym dom z 1855 r. wzniesiony dla Heinricha Mehlo, właściciela fabryki sukna… zachwyca swoją nieoczywistością… nigdy nie zwróciłam na ten dom szczególnej uwagi, a teraz zwróciłam bo idę po raz pierwszy w swoim życiu ulicą Krasińskiego, która jeszcze kilka dni temu była ulicą bezimienną, bezbarwną, bezwonną. Zygmunt Krasiński urodził się na nowo. Pachnę Guminem Tiziany Terenzi, tak od dzisiaj pachnieć będzie ulica Krasińskiego, potrzebuję tego zapachu jak mocnej kawy, zmienia mi optykę, zmienia mi kolor włosów, barwę głosu, zmienia mi adres..

Zauważam jodełkową kostkę brukową, ładna, wyładniała, nabrała elegancji.  Nigdy na nią nie zwróciłam uwagi, a teraz zwróciłam, idę z uważnością wzorowej uczennicy. Po prawej willa Moritza Fritsche z 1890 roku, znana też jako willa Fedora Weinschencka, w takiej mogłabym zamieszkać, pięknie otoczona starymi drzewami. Niegdyś pod adresem Giselastraße, mogłabym też mieszkać przy ulicy Gizeli. Moritz Fritsche założył i zaraz potem kierował pierwszą Galicyjską Fabryką Portland Cementu w Szczakowej. Potem, po jego śmierci na początku XX wieku wdowa, Augusta Fritsche, sprzedała budynek Fedorowi Johannowi Adamowi Weinschenckowi – zarządcy dóbr ziemskich w Górze i wielkiej sławy narciarzowi alpejskiemu, który w 1905 poślubił córkę Gustava Josephy’ego, piękną Hildę i przeniósł się do Bielska. A Gustaw Josephy to nie byle kto - austriacki wielki, wielki przedsiębiorca, wieloletni członek Rady Miasta Bielska, założyciel Związku Przemysłowców Bielska-Białej i Okolic, honorowy obywatel Bielska i Białej! W okresie międzywojennym był współwłaścicielem Fabryki Maszyn i Odlewni Żelaza G. Josephy’ego, późniejszej Befamy, wielkiej jak Tatry fabryki maszyn włókienniczych, znanej na cały świat! Mój tata tam pracował… przed laty…

Po lewej stronie gmach, który w dzieciństwie napawał mnie niewiadomego pochodzenia lękiem… Gmach imponujący…  Powstał na przełomie lat 20. i 30. minionego wieku, był siedzibą Narodowego Banku Polskiego. Odradzające się państwo potrzebowało okazałych gmachów, no bo odradzać się trzeba z przytupem! Ależ kiedyś tam było w środku pięknie… żyrandole… kryształy… marmury… Mijałam ten bank codziennie gdy byłam licealistką, lubiłam od czasu do czasu wejść po zupełnie nic do środka i sobie popatrzeć. Pałacowe wnętrze! Pałacowe!

Vis a vis Hogwart! Bielska Szkoła Przemysłowa, założona w takim kształcie – niezmienionym do dzisiaj – w 1874 roku, jedna z najstarszych szkół w Polsce, bo i przemysł włókienniczy, czy tkacki, skądinąd ładne słowo, potrzebował rzetelnie wykształconych kadr. Industrialny okręg bielsko-bialski był trzecim co do wielkości – po Brnie i Libercu – centrum włókiennictwa w monarchii austro-węgierskiej!!!

Po prawej niepozorna przychodnia, bywam tam czasem ze swoją wątłą i gwałtownie starzejącą się krtanią (!), choć lepiej, żeby krtań się starzała niż serce. Mogę przestać mówić, ale nie mogę przestać kochać. Niepozorna przychodnia. Opresyjne państwo zawsze stwarzało pozory niepozorności… Zaraz po wojnie to tam powstała bielska ubecka katownia. Resort Bezpieczeństwa Publicznego powstał w  lipcu 1944 r. w Moskwie. Kadry kierownicze rekrutowały się z komunistów przeszkolonych w szkole NKWD w Kujbyszewie…   Już w 1946 roku UBP w Bielsku aresztował 682 osoby. Byli to głównie członkowie zbrojnego podziemia i nielegalnych partii politycznych. Ubecy mordowali… zwłoki grzebali za gmachem… najprawdopodobniej…

Kawałeczek dalej kolejne cudo - budynek w stylu międzywojennego monumentalnego neoklasycyzmu powstał według projektu biura "Karl Korn Baugesselschaft" w latach 20. jako siedziba Powiatowej Kasy Chorych. Dzisiaj mieści się tam ZUS. Piękny budynek…

Jestem. Jestem na końcu ulicy Gizeli vel Krasińskiego. Ciekawi mnie najbardziej jednak z nich wszystkich Alexander Neumann - austriacki architekt żydowskiego pochodzenia wyspecjalizowany w projektach kamienic mieszkalnych oraz gmachów bankowych. Studiował architekturę w Wiedniu, potem terminował we Włoszech, Francji i Hiszpanii. Alexander Neumann był żonaty z malarką Hedwig Pisling. Nie była ani wybitna, ani nawet świetna, ale kochała pędzle, kochała płótna, kochała farby, nie musiała zarabiać malowaniem, mogła to robić tylko dla przyjemności, miała przecież męża fabrykanta. Malowała niemal wyłącznie kwiaty. Cóż za banał… Neumann wybudował im w 1933 piękny dom, willę, świetna lokalizacja, świetna parcela, wielki ogród, był niezwykle zamożnym człowiekiem, troszkę poszalał. Ale Alexander był austriackim Żydem! Zabrał Hedwig i wyemigrował z nią zawczasu do Nowej Zelandii, bo co było robić… Kto by tam przeczuł wcześniej taki czarny wiatr… Ale zdążyli wyemigrować…

Dom został… Bezdomny… Bezmiłosny… Bezduszny… Wybuchła II wojna światowa, dom, budynek, bo teraz to już tylko budynek, a nie sanktuarium Alexandra i Hedwig, zajęło dowództwo SS. Rozsiedli się panowie, Panowie Świata! Biura urządzili na drugim piętrze, tam gdzie Alexander miał trzy swoje pracownie, tam gdzie Hedwig siadała przy oknie z widokiem na dworzec kolejowy i malowała i marzyła i malowała. Na pierwszym piętrze Neumannowie mieli salon i swoją sypialnię, sypialnię z oknem na południe. Sypialnię… pełną błękitu, którego nie widzieli, nie czuli. Niezbyt wielką, Alexander zwykle projektował wnętrza mieszkalne dość kameralne, takie, które zbliżały, a nie onieśmielały, to było pionierskie, niemodne, ale przytulne. Poza łóżkiem niewiele więcej, bo dla dwojga splecionych ludzi, niewiele więcej.

W powietrzu unosił się zapach męskich perfum, który raz dwa złączył się z damskimi. Perfumy powinny się łączyć, przenikać, bo taka ich rola, oddzielne pachną słabiej. Biała koszula… Nie ma już poza dwoma perłowymi ciałami nic. Coraz głośniejsze, coraz bardziej błękitne oddechy, zegar przestał odmierzać czas, zdumiony tym, jaką historię pisze sobie ulica Krasińskiego. Dookoła szepty bielskich, austriackich, niemieckich, żydowskich fabrykantów, chyba trochę zazdroszczą, chyba podglądają coś przez dziurkę od klucza. Teraz mały hotelik pełen małych tajemnic…

Hotelik u Neumannów, pokój w ich sypialni. Słychać pod drzwiami komentarze Hedwig i Augusty, nigdy wcześniej nie widziały tak pięknego mężczyzny, niech sobie patrzą, zazdroszczą, niech zazdroszczą, Hedwig chciałaby to namalować, biegnie na górę, mija SS-mana, który czegoś szukał, coś przekładał w jej pracowni, ale jest pijany, niczego nie rozumie. Wraca z podobraziem. Nie wie czy malować, czy patrzeć, czy malować czy patrzeć, woli patrzeć, bezgłośnie odkłada sztalugę pod drzwiami, głęboko, przeciągle oddycha.

Wybija północ. Bal się kończy. Moritz też podglądał, wyszedł na zewnątrz zapalić papierosa, jakby to była jego noc. Alexander od dawna nie kochał już Hedwig, siedział w gabinecie na drugim piętrze i projektował jakiś maleńki, baśniowy, zielony domek… Dla kogoś…

 

Powiązane artykuły

O nas

Portal jest miejscem spotkania i dyskusji dla tych, którym nie wystarcza codzienna dawka smutnych newsów, jednakowych we wszystkich mediach. Chcemy pisać o naszym mieście, Bielsku-Białej, bo lubimy to miasto i jego mieszkańców. W naszej pracy pozostajemy niezależni od lokalnych władz i biznesu.

Cart