Chciałam dzisiaj napisać o owulacji i okresie, ale napisał Marian Antonik i mogłabym przecież wejść w jakąś polemikę, ale nie bardzo jest z czym polemizować, zgadzam się z Redaktorem, myślę tak samo, czuję tak samo, to co tu pisać. Zresztą zatrzęsło Internetem, tyle w temacie. Możemy się ewentualnie powygłupiać teraz kosztem polityków, ale co po tym, jak tu jest praca u podstaw do wykonania. Przemknęło mi teraz przez myśl, że może by tak otworzyć taką szkołę ludową dla dorosłych z biologią dla poczatkujących i zaprosić kogo tam popadnie. Żartuję, rzecz jasna, nie kogo tam popadnie, tylko tych, którzy mają lekcje do nadrobienia. Nie, nie, uciekam stąd daleko, takie złośliwości donikąd nie prowadzą, więc zostawiam kuszący, nie powiem, temat, ale zostawiam.
Wrzesień w szkole ma ciekawy przebieg, bardzo lubię, bo pierwszoklasiści w szkole średniej wnoszą zawsze jakiś powiew świeżości i niby robimy to samo, niby nic się nie zmienia, a zmienia się wszystko, bo wkracza w nasze nauczycielskie życie mnóstwo młodych ludzi, po prostu nowych, innych i to jest fajne, to nie pozwala na żadną rutynę, więc nie wpadamy w rutynę. W jednej tylko kwestii wszystko jest oczywiste i przewidywalne i sprawdziłam to w minionym tygodniu – dziewczyny niemal całkowicie, niemal wszystkie definitywnie zaraz, natychmiast po rozpoczęciu roku, kiedy okazjonalnie przyciśnięte pewnie przez mamy uległy – porzuciły na długie lata, niech Bóg broni, może na zawsze, sukienki. Sukienki… Trudno dzisiaj znaleźć w szkole… młodą damę. Tak piszę, bo byłaby się stała od razu damą, gdyby przyszła bez wyraźnego powodu, po prostu dlatego, że jest kobietą, w sukience. W ciągu tygodnia wśród wszystkich swoich uczennic natrafiłam na dwie i tak sobie myślę… dlaczego?
Jestem wielką wielbicielką sukienek, bo sukienki są esencją kobiecości. W sukienkach wszystko robimy inaczej – inaczej chodzimy, inaczej siedzimy, inaczej schodzimy ze schodów, inaczej rozmawiamy i pójdę dalej – inaczej myślimy. Pamiętam, parę lat temu, spędziłam z przyjaciółkami kilka cudnych dni w Petersburgu, kiedy to Petersburg był jeszcze pięknym, nabrzmiałym od sztuki Paryżem Północy i nikomu nie kojarzył się z niczym innym, a nam to już wyłącznie z Fiodorem Dostojewskim. Postanowiłyśmy wtedy, że choć wycieczka podszeptuje adidasy i dżinsy, bo i jest co chodzić po tym przepastnym mieście, że założymy sukienki, że piękne miasto zasługuje na piękne sukienki. Zwiedzałyśmy Petersburg jakby lepiej, jakby pełniej, jakby bardziej kobieco. Nie wyobrażałyśmy sobie, że można chodzić po Ermitażu w spodniach! Sztuka wymaga oprawy! Nie wyobrażałyśmy sobie, że można wejść do Soboru św. Izaaka inaczej niż w sukience! Czy można miasto zwiedzać bardziej kobieco? Można. Piszę o Petersburgu, ale mogłabym pisać o Krakowie, Gdańsku, olśniewającej Sighisoarze, Paryżu czy Bielsku-Białej. Kawa wypita w maleńkiej kawiarni przy Mariackiej w Gdańsku… w sukience… jest kawą z klasą i zupełnie innym smakiem.
Sukienki, choć przecież feministki walczyły o to, byśmy mogły wskoczyć w wygodne spodnie, to nie walczyły o adidasy, bluzy z kapturami, T-shirty w fasonie lekcji wychowania fizycznego ani tym bardziej w to wszystko założone równocześnie, ani tym bardziej codziennie od wiosny do zimy. Chodzę czasami w spodniach, ale nie do końca rozumiem ideę rzekomej w nich wygody. Właśnie w sukienkach jest wygodnie, zwłaszcza, że sukienka cała jest już gotowym ubraniem i nie trzeba do niej nic dobierać, to znaczy trzeba, ale trampki czy lekkie adidasy świetnie romansują ze zwiewną kiecką, więc taki kompromis jestem w stanie zaakceptować.
Brakuje mi w świecie młodziutkich kobiet pięknych sukienek, które zwyczajnie fajnie nas definiują – wysubtelniają, nadają delikatności, łagodzą obyczaje, są jakąś opowieścią, zapraszają do jakiejś opowieści. Teraz tak sobie myślę, że dzisiaj młode kobiety, te moje uczennice może nie chcą być subtelne, delikatne, łagodne i nie chcą snuć żadnej opowieści, bo ktoś im wmówił, że muszą być „twarde babki”. Przez dwa tysiące lat, gdyby tak liczyć od Chrystusa, nosiłyśmy suknie i sukienki - eleganckie, rozkloszowane, zdobne, kolorowe, szykowne, skromne i nieskromne, barokowo zdobne i eterycznie romantyczne, długie, od stu lat zaledwie dopiero krótsze i krótkie, ale zawsze sukienki! Dzisiaj myślę, że to efekt jakiegoś modowego odbicia? Ale w jaki sposób siedemnastolatka odbija się od sukien, powiedzmy, w zachwycającym stylu empire? Nie nosiła takich sukien, nie miała okazji się nimi znudzić.
Tęsknię tak po swojemu za sukienkami wśród nastolatek i młodziutkich kobiet i myślę tak sobie, że nie otworzę żadnej ludowej szkoły dla niedouczonych polityków, otworzę szkołę sukienek dla poczatkujących! Otwieram nabór do klasy pierwszej!