Podczas debaty o słowie, zorganizowanej 29 kwietnia przez LuBBie.pl w sali Bielskiej Sceny Reja najbardziej poruszyło mnie wystąpienie specjalisty od marketingu politycznego, który z zapałem przekonywał, że słowo w istocie jest nieważne, bo z badań statystycznych wynika, że zaledwie w 8 procentach decyduje o tym, kogo wybieramy, większe znaczenie ma reszta, czyli tak zwana mowa ciała i wygląd (ubiór, buty, fryzura itp.). Jakoś nie mogę się pogodzić z tą tezą, że wybieramy naszych reprezentantów jak proszek do prania, super hiper garnki, chemię gospodarczą, automaty do gotowania czy cudownej skuteczności kosmetyki.
Dopiero po spotkaniu (oczywiście!) zjawa na klatce, czyli schodowy duch – którego cały świat nazywa francuskim (przepraszam, sąsiedzie ze Złotych Łanów, który ozdobiłeś balkon transparentem o drugiej turze i „Bonżurze”) określeniem esprit d’escalier – podpowiedział mi, że skoro ubranie można kandydatce czy kandydatowi kupić lub pożyczyć, głowę uczesać, gesty wytrenować, a formułek słownych (które nie powinny, niech nas Merkury broni!, czegokolwiek znaczyć) nauczyć na pamięć – to i tak pozostaje ten niemożliwy do skontrolowania przez macherów od wizerunku pewien decydujący czynnik. Chodzi o odpowiedź na pytanie, kim jest ten człowiek, któremu powierzymy stanowienie prawa czy reprezentowanie nas wszystkich. Innymi słowy: jaka OSOBA gra rolę w tym marnym teatrzyku reżyserowanym przez owych specjalistów, którzy swoich „aktorów” traktują jak wydmuszki i na ich skorupkach za sutą zapłatę rysują zamówione wzorki, a „widownię” – czyli nas wszystkich – traktują jak ciemny lud, który wszystko (czyli: cokolwiek) kupi.
Myślałem, żeby napisać tu krótki poradnik dla tych, którzy nie chcą znaleźć się wśród ulubionej przez cynicznych statystyków chmary miliona much, które jakoby nie mogą się mylić, i nie smakuje im to, co przyciąga owe bzyczące owady. Chciałem napisać, że aby nie znaleźć się w tej chmarze, warto zastanowić się, czy takiej kandydatce czy kandydatowi pożyczylibyśmy stówę (z nadzieją na oddanie), czy chcielibyśmy kogoś takiego mieć w rodzinie (na przykład jako synową czy zięcia, jeśli oczywiście ktoś ma dzieci), czy zostawilibyśmy takiej osobie pod opieką kota czy psa… i takie tam. Ale nie muszę o tym pisać, bo właśnie jeden z kandydatów pokazał dobitnie, że wygląd i coraz lepsze opanowanie sztuki wystąpień publicznych to jednak za mało („bo zaczął mówić własnymi słowami” – utyskują reżyserzy-macherzy). Czy tak jest, przekonamy się za parę dni. Milion much z pewnością poleci w swoją stronę, ale żeby wygrać wybory, potrzeba głosów obywateli, a nie much, i to w liczbie dziesięć razy większej.
O tym, że wygląd to nie wszystko, można przekonać się w nieoczekiwanym miejscu. Kolejną opowieść obcokrajowca o polskich kobietach znajdujemy w Zapiskach o powstaniu polskim 1863 i 1864 roku i poprzedzającej powstanie epoce demonstracji, których autorem był rosyjski poeta i dziennikarz Nikołaj Berg, który po powstaniu styczniowym zamieszkał w Warszawie. W tej arcyciekawej książce można znaleźć kilka stron charakterystyki ówczesnych warszawianek.
Reprezentant zaborcy był wyraźnie nimi zafascynowany. Chodziło mu, owszem, o urodę i temperament – opisywał je jako „powiewne i pełne wdzięku”, dodając, że:
Polki w ogólności są przystojne; wszystkie wrą i kipią, prawdziwe małe, ruchome wulkaniki! Zaledwie się ich dotknąć, wnet posypią się iskry! Ich niczym niepowstrzymana wyobraźnia rozwija się i ulatuje w niezmierzone przestworza. Kobieta polska jest cała wyobraźnią, promieniem, modlitwą! W pewnych chwilach wprawdzie może na nią podziałać ksiądz […], lecz innego nad sobą zwierzchnictwa nie uznaje. Przeciwnie, ona stale się stara wszystko w prześliczne swe rączki zagarnąć i prawie zawsze to się jej udaje.
Ale Berg zwracał też uwagę na obywatelską postawę pań:
Pełna to charakteru i odwagi, ta polska kobieta. Jest w niej coś rycerskiego i męskiego, zaprzeczyć się nie da. […] Z czymże porównać by można ten najbardziej zapalny żywioł w polskim społeczeństwie, polską kobietę? […] O ! nie żartujcie z nią, z tą polską kobietą! Ona prawdziwie niebezpieczna. Typowy herb Warszawy nie darmo przedstawia „Syrenę z szablą”, jest on niezaprzeczenie trafny i historycznie prawdziwy. Dla uzupełnienia wizerunku, w drugą rękę tej syrenie włożylibyśmy książkę do nabożeństwa „Złoty ołtarzyk”, którego nie opuszcza. Ona istotnie jest owym mnichem, rycerzem, który według słów Mickiewicza: „Oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec // Nabija strzelbę i liczy różaniec” [cytat z Konrada Wallenroda – JL].
Ówczesne warszawianki przeciwstawiał Berg polskim facetom:
Odgrywają ważną rolę w życiu Polaków w ogólności; w powstaniach zaś biorą udział ze szczególnym zapałem, odwagą i prawdziwym poświęceniem […] Między męską ludnością w Polsce zachodzą pewne różnice, zależne od politycznych przekonań każdego […]. Ludność ta może się w danej chwili cofnąć, ustąpić lub inną przybrać barwę, może po prostu znużyć się walką i wpaść w odrętwienie, może nawet zaprzestać spiskować […]; ludność jednak żeńska nigdy się nie zmienia i zawsze jedną i tę samą zachowuje barwę. Kobieta polska jest wiecznym nieubłaganym i niewyleczonym spiskowcem…
Przy czym owa postawa nie była zależna od pozycji społecznej ani od zamożności:
Najwięcej wszakże współczuje i dopomaga wszelakim ruchom średnia klasa, a nawet nie średnia, ale owe córki „rządców domów”, „pryncypałów” różnych rzemieślniczych zakładów, niższych urzędników, oficjalistów bogatszych państwa, ów cały światek teatralny; zresztą Bóg jeden raczy wiedzieć, czyje córy, panny i nie panny, służące, nie służące, „gryzetki” i nie gryzetki, które ranne promienie słońca, zwłaszcza w dni jasne i pogodne, wywołują z ich skromnych mieszkań, z tak zwanych facjatek, z trzeciego lub czwartego piętra na ożywione chodniki Warszawy. Biegną i rozpraszają się na wszystkie strony, podobne do tych jasnych i barwnych promieni; bystrym okiem gazeli strzelają na przechodniów, lub zaglądają do wszystkich magazynów. […] Są one zawsze nader gustownie, niekiedy nawet bardzo wykwintnie ubrane. Nie sądźcie wszakże o reszcie z tej świetnej powierzchowności. Trudno przypuścić, po jakich schodach, obok jakich naczyń przebiegają te czarujące nóżki, obute w trzewiczki tak świeże, jakby dopiero uszyte; na jakich stołach i komodach składają się te błyszczące kolczyki i pierścionki, do jakich szaf zamykają owe pyszne burnusy i mantylki, nareszcie, jakie to zupy i potrawki pochłaniają te dzielne młode żołądki zgłodniałych syren.
Rosjanin opisuje ich przedpowstaniową aktywność na przykładzie wydarzeń związanych z uczczeniem Pięciu Poległych w manifestacjach lutowych 1862. Demonstracyjnie ubierały się wówczas na czarno:
One […] najlepiej zrozumiały, jak i co należało wówczas robić […]. Wszędzie się zjawiały tłumnie, roznosiły po mieście różne wiadomości, wciskały się nawet tam, dokąd zdawało się, dostęp był już wcale niemożliwy. Dnia 1 marca całe fale syren spłynęły do kościoła św. Krzyża […]; wszędzie ich było pełno; zmięte, z podeptanymi nóżkami, lecz rumiane, rozpłomienione, z łzą w oku, brzęczały jak czarne muchy, wyraźnie chcąc pokazać, że i one są członkami wielkiej, patriotycznej rodziny, wiernymi córami budzącej się ojczyzny i niemniej od każdego gotowymi do wszelkich dla niej ofiar. […] Po trzecich i czwartych piętrach zręczne rączki syren szyły żałobę dla ludzi ubogich […]. Któż by zdołał przygotować tyle żałobnych odznak dla całej Warszawy, gdyby nie ta masa zręcznych i gorliwych patriotycznych rączek.
Redakcja namawiała, bym dzisiaj napisał coś o teatrze, skoro w niedzielę na zaproszenie Stowarzyszenia Olszówka będziemy zwiedzać gmach przy ulicy 1 Maja 1 (liczba miejsc ograniczona, chętni muszą się zapisać!). W zapiskach Berga o polskich kobietach połowy XIX wieku znajdziemy coś i o tym (chodzi oczywiście o Warszawę, bielski teatr otwarto dopiero w 1890 roku):
Wieczorem wiele z nich bywa w teatrze, nie płacąc nigdy za miejsca. Skąd i jakimi drogami dostają bilety wstępu na wszelkie zabawy? Odpowiedź zbyt by daleko nas zawiodła… Syreny lubią namiętnie teatr, maskarady, taniec, najbardziej taniec. Dla jednej przedłużonej godzinki tańca, dla maskarady lub zabawy, niejedna taka syrena gotowa postawić na kartę nawet swe życie lub przyszłe zbawienie duszy i w tym objawia się istotną kobietą, słabym, bezsilnym stworzeniem. Powiedzcie jej w danej chwili, że jeśli raz jeszcze przetańczy walca lub ochoczego mazura, świat się skończy, gromy uderzą i ziemia pod jej stopami zapadnie – nie zwróci nawet na to uwagi i z takim zapałem puści się w wir tańca, o jakim my z tobą, poważny czytelniku, nawet wyobrażenia nie mamy.
Czy można wierzyć w te słowa, skoro pisał je Rosjanin? Zdania o patriotyzmie pań brzmiały wiarygodnie…