Od dwóch tygodni mam nowego współlokatora. Nie mówi, nie hałasuje, nie marudzi. Punktualnie stawia się pod moimi drzwiami każdego dnia. Nie znam bardziej zdyscyplinowanego i troskliwego towarzysza życia niż mój catering dietetyczny.
Pracuję dużo. Etat, dodatkowe zlecenia, wolontariat, praktyki studenckie, studia, kursy i masa hobby. Nie nudzę się. Stąd pojawił się pomysł o cateringu, który odciążyłby mojego partnera od gotowania, ponieważ to jego zadanie na każdy dzień. Ja gotuję od święta, czasami, jak mnie najdzie ochota i znajdę czas, którego i tak nie mam.
Pudełka to wbrew pozorom nie tylko plastik i kalorie wyliczone przez algorytm. Byłam pewna, że jedzenie „z dostawy” okaże się nijakie, a tymczasem odkrywam smaki, których sama nigdy bym nie przygotowała. Curry z batatów, sałatki z egzotycznymi dodatkami, ryby i mięsa , których nigdy nie lubiłam przygotowywać. I ta wygoda! Pięć gotowych posiłków, zero zakupów, prawie zero zmywania. Zamiast codziennie pytać: „co dziś na obiad?” otwieram pudełko i problem rozwiązuje się sam.
Jednak kiedy otwieram lodówkę i widzę równy rządek pojemników, nachodzi mnie refleksja. W Bielsku-Białej – i nie tylko – kolejne restauracje zamykają drzwi. Gasną szyldy, zapada cisza, stoliki przykrywają się kurzem. Tam, gdzie kiedyś toczyło się życie towarzyskie, dziś zostaje pustka.
Paradoks polega na tym, że im więcej knajp znika, tym więcej cateringów wyrasta. Gastronomia przeniosła się z gwarnej sali do plastikowej torby pod drzwiami. Zamiast rozmowy z kelnerem mam powiadomienie w aplikacji. Oczywiście powiecie, że wciąż są restauracje, które są pełne gości i to prawda, jednak informacje o zamknięciach kolejnych restauracji są prawdziwe. I tego nie przeskoczymy. Tak samo jak faktu, że fast foody mają się lepiej niż eleganckie, miejsca dopieszczone przez szefów kuchni i najlepszych managerów.
Jednak nie oszukujmy się, to działa. Catering dyscyplinuje, daje wygodę, a przede wszystkim smakuje. Restauracje są piękne, ale catering pozwala mi codziennie jeść lepiej, szybciej, zdrowiej. Może więc nie trzeba wybierać. Może catering nie jest końcem gastronomii, ale jej inną wersją: codzienną, praktyczną, neutralizującą chaos dnia. A restauracje zostają od święta. Dla spotkań, rozmów i celebracji.
I kiedy tak myślę, dochodzę do wniosku, że to nie jest wcale smutny kompromis. To raczej układ, w którym gastronomia dzieli się rolami. Catering daje mi spokój codzienności, a restauracje magię wyjątkowych chwil. A ja - póki co - naprawdę lubię swojego współlokatora (a mój partner to już w ogóle! Kocha go!).
W weekendy nie mamy cateringu, dlatego zbieram się i jadę na jakieś pyszne, lokalne śniadanko do restauracji.
Dobrego weekendu, jedzcie smacznie!