Od kilku tygodni furorę wśród kibiców, tych lubiących czytać, robi książka Sebastiana Staniszewskiego – "Lewandowski. Prawdziwy". Zachęcony kilkoma wywiadami z autorem, postanowiłem ją przeczytać. Jestem nią bardzo pozytywnie zaskoczony…
Nie, nie będzie to jakaś szczegółowa recenzja, bo jestem jeszcze w trakcie lektury. Większą część, w bardzo krótkim czasie (książka liczy prawie 700 stron), już pochłonąłem. Na gorąco mogę tylko powiedzieć, że tak dobrej biografii sportowca nie czytałem bardzo dawno. A trochę ich już w tym roku miałem w ręku. Staniszewski od pierwszych stron nie bawi się w "tworzenie wizerunku", czy "dbanie o PR". On uczłowiecza polskiego napastnika, dając odbiorcy jego szczery i prawdziwy obraz. Pozbawiony pudrowania. Z zaletami i wadami.
I to pewnie będzie największa zaleta tej książki. Ale jest jeszcze kilka, a jedna, całkiem ciekawa, bo lokalna. W publikacji znajdziemy intrygujący wątek związany z… Podbeskidziem Bielsko-Biała. Jaki konkretnie?
24 maja 2008 roku do Bielska-Białej przyjechał Znicz Pruszków z Lewandowskim w składzie. Robert strzelał wtedy mnóstwo bramek i był po słowie z Lechem Poznań. Pruszkowianie mieli realne szanse na awans do Ekstraklasy, bo w tamtym sezonie z II ligi awansowały aż cztery drużyny. Wystarczyło wygrać pod Klimczokiem i można było otwierać szampana. Tyle że wówczas "Górale" szli jak burza. Dość powiedzieć, że podopieczni Marcina Brosza w ośmiu domowych spotkaniach na wiosnę, ani razu nie schodzili z murawy pokonani. Przy Rychlińskiego zbudowali prawdziwą twierdzę. Dziś już wiemy, że gdyby nie sześć ujemnych punktów za korupcyjne procedery, to właśnie Podbeskidzie zanotowało by wtedy awans.
Znicz jednak też miał swoje argumenty. Poza "Lewym" w jego kadrze można było znaleźć, chociażby Igora Lewczuka czy Pawła Zawistowskiego, którzy grali potem w Ekstraklasie. Pruszków był młody i silny. Miał prawo myśleć o najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce.
"Górale" postawili ciężkie warunki. Na boisku długo utrzymywał się bezbramkowy remis. Tyle że w końcu przyszło przełamanie. W 82. minucie Martin Matúš, słowacki napastnik z Bielska-Białej, trafił z rzutu karnego, a wynik do ostatniego gwizdka arbitra nie uległ już zmianie. Ta wygrana pozbawiła Lewandowskiego i spółki piłkarskiego raju. Link do gola poniżej.
https://www.facebook.com/watch/?v=1454323675349079
Poza boiskiem gracze z Pruszkowa tez ponoć łatwo nie mieli…I tutaj dochodzimy do sedna. W książce "Lewandowski. Prawdziwy" autor opisuje sytuację, w której piłkarze Znicza musieli zmienić przy Rychlińskiego szatnię, bo ta którą zastali została wcześniej wyszorowana detergentami. Byli gracze z Pruszkowa twierdzili, że zabieg ten był celowy i sprawił, że niektórych z nich… brało na wymioty. Do zwycięstwa w tym meczu miała też motywować "Górali" gdyńska Arka, która biła się o awans właśnie ze Zniczem. Jeśli to prawda, to Robert Lewandowski chyba z Bielskiem-Białą dobrych wspomnień nie ma…Ile w tej historii prawdy? Może ktoś z byłych zawodników Podbeskidzia pamięta tamte chwile?




